Ostatni żyjący mieszkaniec Wałbrzycha, który walczył z Niemcami o Warszawę, Kołobrzeg i Berlin

Jan Mleczko z Wałbrzycha przeszedł krwawy szlak bojowy zwieńczony zdobyciem stolicy III Rzeszy. Był zwiadowcą i powierzano mu wykonywanie szczególnie niebezpiecznych zadań. Wiele razy ocierał się o śmierć. Widział zawieszenie polskiej flagi na Bramie Brandenburskiej w Berlinie

Jan Mleczko miał niespełna 13 lat, kiedy wybuchła wojna. Mieszkał w Samborze, mieście powiatowym w województwie lwowskim, które jest obecnie położone na terenie Ukrainy. W 1943 r. otrzymał powołanie do Baudienstu w Samborze (Służba Budowlana w Generalnym Gubernatorstwie – red.). Była to jedna z form pracy przymusowej zorganizowanej przez niemieckie władze okupacyjne dla Polaków i Ukraińców w Generalnym Gubernatorstwie. Jan Mleczko pracował niewolniczo przy rozbudowie stacji kolejowej i widział przejeżdżające tamtędy transporty kolejowe ze wschodu, które wiozły rannych, ciężko okaleczonych żołnierzy niemieckich.

– Przeczuwaliśmy, że przegrana Niemców jest coraz bliżej i w 1944 r. coraz więcej osób zaczęło dezerterować – mówi Jan Mleczko. – Szefem naszego Baudienstu był Ukrainiec, nazywał się Wasyl Bojko. Krzyczał na nas, bił nawet i powtarzał, że Niemcy to naród wybrany, rasa aryjska i to oni wygrają wojnę. Kiedy Rosjanie zaczęli nocne bombardowania, nasi nadzorcy ucichli i stali się łagodniejsi.

W końcu także Jan Mleczko zdecydował się na ucieczkę z Baudienstu. Nie wrócił jednak do domu, by nie narażać siebie i rodziny na śmierć. Ukrywał się z kilkoma kolegami do czasu wkroczenia wojsk radzieckich.

– Po tygodniu od wkroczenia Rosjan ogłoszono mobilizację do wojska polskiego, którą także zostałem objęty. Skoszarowano nas około 3 tys. Po trzech dniach przyjechali żołnierze radzieccy o mongolskim wyglądzie. Każdemu z nich zostało przydzielonych po 100 poborowych i zaczęli nas prowadzić w kierunku Lwowa – wyjaśnia Jan Mleczko. – Baliśmy się, że wywiozą nas na Sybir. Powiedzieli, że prowadzą nas do pociągu, który wiezie czołgi na front i nim pojedziemy dalej. Szliśmy przez dwa dni. Nie mieliśmy broni. Obawiając się napaści ukraińskich band OUN i UPA uzbroiliśmy się w kije.

Pociąg z czołgami rzeczywiście przyjechał i przewiózł rekrutów do Rzeszowa. Tam zostali przydzieleni do konkretnych rodzajów wojsk. Jan Mleczko otrzymał przydział do artylerii i z grupą około 1 tys. rekrutów wyruszył pieszo do przedwojennych koszar polskiej artylerii we wsi Pikulice koło Przemyśla. Do 1944 r. działał tam obóz jeniecki.

– Tam rozpoczęto szkolenie. dowództwo było radzieckie, ale nosiło polskie mundury. Byli to przede wszystkim wnukowie i prawnukowie polskich zesłańców na katorgę w głąb Rosji, po upadkach powstań listopadowego i styczniowego – mówi Jan Mleczko. – Wywodzili się głównie z inteligencji i odnosili się do nas przychylnie.

Rekruci przeszli tam surową zaprawę. Po całym dniu zajęć wojskowych, około północy organizowana była pobudka i wymarsz na trasę o długości 10-15 km. Powrót do koszar, ułożenie się do snu i po godzinie znów pobudka. Wszystko po to, by zahartować młodych żołnierzy przed czekającymi ich walkami na froncie. To trwało do grudnia 1944 r. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia został wydany rozkaz wyjazdu w kierunku Tomaszowa Lubelskiego. Artylerzyści wśród, których był Jan Mleczko mieli lepiej. Przemieszczali się amerykańskimi samochodami, które ZSRR otrzymał w ramach programu Lend-Lease od Stanów Zjednoczonych. Do dyspozycji piechoty były konie. Mieszkańcy Tomaszowa ugościli żołnierzy na organizowanych w domach Wigiliach i zapewnili nocleg. Dzień później oddział Jana Mleczki ruszył na Warszawę. Po drodze zatrzymując się na krótko w Mińsku Mazowieckim, gdzie w trzaskającym mrozie, nocą musieli wybudować 13 potężnych ziemianek dla ponad 1,5 tys. żołnierzy i oficerów sztabu.

– Po 10 stycznia ruszyliśmy na Warszawę, zbliżając się do Grochowa usłyszeliśmy pierwsze strzały. Później pomału wkroczyliśmy na Pragę i Saską Kępę. Most Poniatowskiego był zbombardowany, a most Kierbedzia zniszczony. Ponad wody Wisły wystawały tylko wierzchołki wagonów tramwajowych – wspomina Jan Mleczko. – Urządziliśmy stanowisko obserwacyjne na III piętrze zrujnowanej kamienicy. Patrzyłem przez lornetkę nożycową na Warszawę i płakać się chciało. Paliła się i wszędzie gruzy. – Z 16 na 17 stycznia ruszyła ofensywa poprzedzona ostrzałem artyleryjskim. Nasi saperzy przygotowali przeprawę przez Wisłę. Wrzucali do rzeki gałęzie, kłody i polewali wodą, kiedy to zamarzło ułożyli połączone podkłady kolejowe i po tym przeprawiała się artyleria i czołgi. Na drugim brzegu były jeszcze walki i wielu naszych zginęło.

Po zajęciu Warszawy oddział Jana Mleczki miał krótki odpoczynek w Piastowie i następnie ruszył na Bydgoszcz. Tocząc po drodze walki z niedobitkami wojsk niemieckich. W nocy z 30 na 31 stycznia 1945 r. przekroczyli przedwojenną polsko-niemiecką granicę pod Więcborkiem. Rozpoczęło się przełamywanie przez wojska polskie i radzieckie dobrze bronionego Wału Pomorskiego.

– Walki były ciężkie. Niemiecka ludność cywilna w szoku, bo oni nigdy nie widzieli wojny. Z rozpaczy zabijali całe swoje rodziny, bydło, palili domy, stodoły, wszystko. Niektórzy uciekali w kierunku Berlina lub do lasu – mówi Jan Mleczko. – Później uczestniczyłem w ciężkich i krwawych walkach o Kołobrzeg. Gdzie widziałem m.in. jak Niemcy zniszczyli radzieckie oddziały pancerne, które próbowały szturmem wziąć miasto. Widziałem też jak tonęli i ginęli pod ogniem artyleryjskim niemieccy cywile, którzy podejmowali próbę dopłynięcia do statków, którymi przeprowadzano ewakuację.

Jan Mleczko nie ukrywa, że w czasie wojny szczęście mu sprzyjało. Jak np. podczas forsowania Odry w okolicach Stargardu Szczecińskiego drewnianą, podziurawioną łodzią pod niemieckim ostrzałem. Jeden z płynących z nim kolegów zginął, drugi został ranny. Silny nurt rzeki zniósł ich pod most, który został zbombardowany kiedy przejeżdżał przez niego pociąg. Wokół pływało wiele trupów i ciężko rannych wzywających pomocy.

– Wyłowiono mnie i kolegę, umieszczono w opuszczonej przez Niemców ciepłej ziemiance. Zmiana ubrania, kilka zastrzyków w nogi i po trzech dniach ruszyłem z oddziałem dalej. Jako zwiadowca szedłem cały czas z przodu, aż do Berlina – mówi Jan Mleczko. – Widziałem jak zawieszano polską flagę na Bramie Brandenburskiej. Szlak bojowy zakończyłem w Sandau nad Łabą, gdzie doszło do spotkania wojsk naszych i amerykańskich.

Później był powrót do kraju przez Zgorzelec. Starszych żołnierzy zwolniono do cywila, a młodych w tym Jana Mleczko skierowano w Bieszczady w ramach akcji „Wisła”. Po wyjściu do cywila Jan Mleczko z nakazem pracy trafił najpierw do Wrocławia, a później Szczecina. W 1956 r. jego rodzinę przesiedlono z Sambora do Wałbrzycha, gdzie także zamieszkał. Pracował w wałbrzyskiej Cameli.

Autor: Artur Szałkowski Zdjęcia: Jan Mleczko, Artur Szałkowski Źródło: http://walbrzych.naszemiasto.pl

Grafiki Imre Hollo dokumentujące zagładę, w Sztolniach Walimskich

Dotychczas powszechnie znana była tylko część grafik wykonanych w czasie wojny przez Imre Hollo, węgierskiego Żyda, który przeżył piekło niemieckich obozów koncentracyjnych Auschwitz i filii Gross-Rosen w Górach Sowich. W Sztolniach Walimskich są prezentowane wszystkie. Ich kopie udostępniło Narodowe Muzeum w Budapeszcie.

28 grudnia 2018 roku oficjalne otwarto wystawę grafik wykonanych w czasie II wojny światowej przez Imre Hollo, węgierskiego Żyda. Przeżył kolejno koszmar życia w getcie budapesztańskim, później transport i pobyt w niemieckich obozach koncentracyjnych- najpierw KL Auschwitz, a następnie filii KL Gross-Rosen w Górach Sowich. Dotychczas powszechnie znana była tylko część wykonanych przez niego grafik, które są wstrząsającym dokumentem kolejnych etapów zagłady realizowanej przez nazistowskie Niemcy.

Teraz nie tylko badacze historii będą mieli okazję zobaczyć 49 grafik, które w latach 50. Imre Hollo przekazał do zbiorów Narodowego Muzeum w Budapeszcie. Łukasz Kazek i Mateusz Kudła kręcąc w Budapeszcie zdjęcia do filmu dokumentalnego pod roboczą nazwą „Powiernik”, uzyskali zgodę dyrekcji placówki na skopiowanie i prezentację grafik w Sztolniach Walimskich. To część podziemnego kompleksu Riese w Górach Sowich. Był budowany przez Niemców w czasie wojny, którzy przy realizacji potężnej inwestycji korzystali z niewolniczej pracy więźniów filii KL Gross-Rosen, jeńców wojennych i robotników przymusowych.

– Imre Hollo przebywał w filii Gross-Rosen w Kolcach (niem. Dörnhau) położonych obecnie na terenie gminy Głuszyca w powiecie wałbrzyskim. Była ulokowana na terenie fabryki dywanów i właśnie tam ryzykując życiem, w tajemnicy wykonywał grafiki – mówi Łukasz Kazek. – Grafiki wykonywał na odwrocie tekturowych prospektów reklamowych formatu A4, które znajdował na terenie fabryki. Używał do tego tuszów np. niebieskiego i czarnego. Są także ilustracje barwne. Wśród nich m.in. ta dokumentująca pobyt Hollo w Auschwitz. Obrazy z okresu pobytu w getcie w Budapeszcie, transportu i pobytu w KL Auschwitz, Hollo odtwarzał z pamięci. Natomiast to co widział przebywając w filii KL Gross-Rosen rysował na bieżąco. Grafiki ukrywał w siennikach łóżek, które stały w sztubie gdzie przebywali więźniowie chorzy na tyfus. Niemcy omijali to miejsce w obawie przed chorobą.

Stała ekspozycja 49 grafik Imre Hollo prezentowana w Sztolniach Walimskich, jest opisana w pięciu językach: polskim, czeskim, niemieckim, angielskim i węgierskim. Wątek ten zostanie także ujęty w filmie „Powiernik”. Takie marzenie wyraził Lajos Erdélyi, to jeden z ostatnich żyjących byłych więźniów filii KL Gross-Rosen w Górach Sowich. Został utrwalony na grafikach Imre Hollo. Pomógł także Łukaszowi Kazkowi i Matuszowie Kudle zidentyfikować wiele innych osób utrwalonych na grafikach, zarówno ofiar jak również oprawców.

– Kontakt z panem Lajosem nawiązaliśmy dzięki Dorottya Diosy – Węgierce, która mieszka w Polsce, a jej dziadek był w czasie wojny więźniem w filii Gross-Rosen w Głuszycy. Pomogła nam także jako tłumaczka. W ten sposób dowiedzieliśmy się od pana Lajosa m.in. o tym, że oryginały grafik Imre Hollo są w zbiorach Narodowego Muzeum w Budapeszcie – wyjaśnia Łukasz Kazek.

Autor: Artur Szałkowski; Fot. Dariusz Gdesz źródło: http://walbrzych.naszemiasto.pl

Józef Wiłkomirski – żołnierz AK uczestnik Powstania Warszawskiego

Józef Wiłkomirski (ur. 15 maja 1926 w Kaliszu) – polski dyrygent, wiolonczelista i kompozytor, autor baletów, utworów kameralnych i orkiestrowych. Laureat wielu nagród i odznaczeń państwowych. Podczas wojny walczył jako żołnierz podziemnej Armii Krajowej i był uczestnikiem Powstania Warszawskiego.

Zapraszamy do zapoznania się z relacją uczestnika Powstania Warszawskiego – Pana Józefa Wiłkomirskiego

Józef Wiłkomirski – żołnierz AK uczestnik Powstania Warszawskiego

Józef Wiłkomirski (ur. 15 maja 1926 w Kaliszu) – polski dyrygent, wiolonczelista i kompozytor, autor baletów, utworów kameralnych i orkiestrowych. Laureat wielu nagród i odznaczeń państwowych.

Syn Alfreda Wiłkomirskiego, brat Wandy oraz przyrodni brat Marii, Kazimierza i Michała. Podczas wojny walczył jako żołnierz podziemnej Armii Krajowej i był uczestnikiem Powstania Warszawskiego. Po wojnie studiował dyrygenturę w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi i w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie. W latach 1950–1951 pełnił funkcję dyrygenta Państwowej Filharmonii w Krakowie, w latach 1954–1957 – dyrygenta Państwowej Filharmonii w Poznaniu. W latach 1957–1971 zajmował stanowisko dyrektora i kierownika artystycznego Filharmonii w Szczecinie. W 1978 założył Filharmonię w Wałbrzychu i do 2005 był jej dyrektorem naczelnym i artystycznym.

Jest działaczem społecznym, pełnił rozmaite funkcje, m.in. przewodniczącego stowarzyszeń kulturalnych w Wałbrzychu. Był także przez szereg kadencji radnym miejskim Wałbrzycha i województwa wałbrzyskiego. W 2015 odebrał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Kalisza.

Zapraszamy do obejrzenia wywiadu-relacji świadka uczestnika Powstania Warszawskiego 44 – Pana Józefa Wiłkomirskiego.

Źródło: Wikipedia, GdeszCom

Spotkanie z dr Jackiem Wilczurem w ramach R2O

Spotkanie z Jackiem Wilczurem w ramach Edycji Specjalnej projektu Riese 2 Oblicza (listopad 2016). W Pałacu Jedlinka gość otworzył wystawę poświęconą tematyce i badaniom tajemniczych tuneli i budowli w Górach Sowich znanych pod nazwą Projekt Riese

Źródło: Ahmzw

W imieniu AK wykonywał wyroki śmierci. Kiedyś musiał zabić przyjaciela

Kiedy dołączył do grupy egzekucyjnej Armii Krajowej miał zaledwie 16 lat. Zdarzyło się, że był zmuszony zabić własnego przyjaciela, ale kiedy kazano mu zastrzelić kobietę, odmówił. Jeden z ostatnich żyjących egzekutorów AK i „łowców nazistów”, 90-letni dr Jacek Wilczur po raz pierwszy opowiedział przed kamerą – w rozmowie z reporterem TVN24 Mateuszem Kudłą – o egzekucjach z wyroku polskiego podziemia.

O wcielenie do grupy egzekucyjnej Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej (Kedyw) Jacek Wilczur poprosił, mając zaledwie 16 lat. Został najmłodszym egzekutorem, służył w Górach Świętokrzyskich u boku Jana Piwnika „Ponurego”. Wykonywał wyroki na Niemcach, niemieckich agentach i zwykłych przestępcach. Jego warszawskie mieszkanie jest niczym archiwum. Wśród eksponatów i artefaktów można znaleźć między innymi hełm funkcjonariusza Gestapo. – W tej pierwszej linii, którą wytłukliśmy, był akurat właściciel tego hełmu i trafił na mnie – wspomina. Któregoś razu dostał rozkaz zabicia swojego przyjaciela oskarżonego o gwałt. – Był bardzo dobrym chłopakiem, ale dopuścił się gwałtu na dziewczynie. Dowódca tego nie tolerował. On (skazany – red.) cieszył się wielką sympatią, że ci, którzy obok mnie stali, to płakali strzelając – wspomina 90-letni dziś Wilczur. Raz zdarzyło się, że odmówił wykonania wyroku. – To była agentka, ale nie umiałem zastrzelić kobiety. Wiedziałem, że jest winna, że to jest wyrok sądu. Powiedziałem dowódcy, żeby to zrobił ktoś inny – przyznaje. Napięta sytuacja sprawiała, że wyroki często wykonywano w pośpiechu. Wilczur jest pewien, że zdarzały się przypadki pomyłek. On sam raz wykonał egzekucję nie będąc pewnym, czy ofiarę słusznie skazano. – Jedyne co mogłem zrobić to to, że spowodowałem, iż on nie wiedział, że będzie umierał – wspomina.

Autor: kło//rzw / Źródło: tvn24 (http://www.tvn24.pl)

„Podziemie zostało 'odkryte’ jako cenne polityczne paliwo”. Zawiłości historii żołnierzy wyklętych

Strzelał na ziemi jak do psa – wyznał były akowiec – Przestał jak już nie miał kul. Sarnecki do dziś pod płucem ma dwie z dziewięciu kul. Z więzienia na Rakowieckiej wyszedł w 1951 roku.

Po latach wymazywania żołnierzy wyklętych z pamięci dziś rządzący chcą postawić ich na najważniejszym w powojennej historii miejscu. To im poświęcono nową tablicę na grobie nieznanego żołnierza, budowane jest także ich muzeum, inspirowane ich tradycją będą mundury obrony terytorialnej. I w prowadzonej dziś polityce historycznej to oni są postaciami kluczowymi. Magdalena Raczkowska-Kazek pokaże jednak teraz, że nawet dla żyjących do dziś żołnierzy wyklętych historia nie jest tak jednoznaczna jak forsowany właśnie przekaz. Materiał programu „Czarno na Białym” TVN24.

Czytaj dalej na stronach TVN24

Na stronach Archiwum Historii Mówionej Ziemi Wałbrzyskiej dostępny jest artykuł – „Ignacy Sarnecki – żołnierz Wyklęty z Wałbrzycha” oraz „Relacja Ignacego Sarneckiego”

Zapraszamy do lektury.

Źródło http://www.tvn24.pl

Żywi świadkowie historii – Pan Jan Latański

31 Października mieliśmy przyjemność gościć na Włodarzu Pana Ludwika Latarnika, który w latach sześćdziesiątych z Komisją Badań Zbrodni Hitlerowskich badał właśnie Masyw Włodarza w rejonie Bloków A B C i D. Po wyjściu ze sztolni wyraził swoje zdziwienie że nie ma połączenia z wykończonymi, wybetonowanymi olbrzymimi halami i korytarzami. Opowiada że wchodzili do środka jakimiś roboczymi pochylniami w skazanymi przez autochtona,że godzinami chodzili po podziemiach w poszukiwaniu ciał, że na kilku skrzyżowaniach były bardzo głębokie szyby do dolnych kondygnacji, że był też drugi ,większy od tego który znamy szyb na powierzchnie. Mówi też o tym że wchodzili na inne poziomy i o tym, że nie wszędzie mogli się dostać ponieważ były wysadzenia przejść. Nie odnaleźli żadnych ciał ani pułapek minerskich. Nie dysponowaliśmy profesjonalnym sprzętem, nagraliśmy rozmowę kiepskim telefonem, to spowodowało kiepską jakość i opóźnienie w emisji. Umówieni jesteśmy na wyczerpujący wywiad z Panem Ludwikiem.

Poniżej przedstawiamy 2 odcinki serialu Krzysztofa Szpakowskiego Depozyty II Rzeszy z obszerną relacją świadka pana Jana Latańskiego nr 1277

RIESE-WŁODARZ-Depozyty III Rzeszy – odc. 8 „Żywi świadkowie historii”

RIESE-WŁODARZ-Depozyty III Rzeszy – odc. 10 „1277 – Jan Latański”

Zachęcamy do obejrzenia wszystkich odcinków serialu Depozyty III Rzeszy Krzysztofa Szpakowskiego dostępnych na kanale YouTube 

źródło: Krzysztof Szpakowski, Depozyty III Rzeszy