Grafiki Imre Hollo dokumentujące zagładę, w Sztolniach Walimskich

Dotychczas powszechnie znana była tylko część grafik wykonanych w czasie wojny przez Imre Hollo, węgierskiego Żyda, który przeżył piekło niemieckich obozów koncentracyjnych Auschwitz i filii Gross-Rosen w Górach Sowich. W Sztolniach Walimskich są prezentowane wszystkie. Ich kopie udostępniło Narodowe Muzeum w Budapeszcie.

28 grudnia 2018 roku oficjalne otwarto wystawę grafik wykonanych w czasie II wojny światowej przez Imre Hollo, węgierskiego Żyda. Przeżył kolejno koszmar życia w getcie budapesztańskim, później transport i pobyt w niemieckich obozach koncentracyjnych- najpierw KL Auschwitz, a następnie filii KL Gross-Rosen w Górach Sowich. Dotychczas powszechnie znana była tylko część wykonanych przez niego grafik, które są wstrząsającym dokumentem kolejnych etapów zagłady realizowanej przez nazistowskie Niemcy.

Teraz nie tylko badacze historii będą mieli okazję zobaczyć 49 grafik, które w latach 50. Imre Hollo przekazał do zbiorów Narodowego Muzeum w Budapeszcie. Łukasz Kazek i Mateusz Kudła kręcąc w Budapeszcie zdjęcia do filmu dokumentalnego pod roboczą nazwą „Powiernik”, uzyskali zgodę dyrekcji placówki na skopiowanie i prezentację grafik w Sztolniach Walimskich. To część podziemnego kompleksu Riese w Górach Sowich. Był budowany przez Niemców w czasie wojny, którzy przy realizacji potężnej inwestycji korzystali z niewolniczej pracy więźniów filii KL Gross-Rosen, jeńców wojennych i robotników przymusowych.

– Imre Hollo przebywał w filii Gross-Rosen w Kolcach (niem. Dörnhau) położonych obecnie na terenie gminy Głuszyca w powiecie wałbrzyskim. Była ulokowana na terenie fabryki dywanów i właśnie tam ryzykując życiem, w tajemnicy wykonywał grafiki – mówi Łukasz Kazek. – Grafiki wykonywał na odwrocie tekturowych prospektów reklamowych formatu A4, które znajdował na terenie fabryki. Używał do tego tuszów np. niebieskiego i czarnego. Są także ilustracje barwne. Wśród nich m.in. ta dokumentująca pobyt Hollo w Auschwitz. Obrazy z okresu pobytu w getcie w Budapeszcie, transportu i pobytu w KL Auschwitz, Hollo odtwarzał z pamięci. Natomiast to co widział przebywając w filii KL Gross-Rosen rysował na bieżąco. Grafiki ukrywał w siennikach łóżek, które stały w sztubie gdzie przebywali więźniowie chorzy na tyfus. Niemcy omijali to miejsce w obawie przed chorobą.

Stała ekspozycja 49 grafik Imre Hollo prezentowana w Sztolniach Walimskich, jest opisana w pięciu językach: polskim, czeskim, niemieckim, angielskim i węgierskim. Wątek ten zostanie także ujęty w filmie „Powiernik”. Takie marzenie wyraził Lajos Erdélyi, to jeden z ostatnich żyjących byłych więźniów filii KL Gross-Rosen w Górach Sowich. Został utrwalony na grafikach Imre Hollo. Pomógł także Łukaszowi Kazkowi i Matuszowie Kudle zidentyfikować wiele innych osób utrwalonych na grafikach, zarówno ofiar jak również oprawców.

– Kontakt z panem Lajosem nawiązaliśmy dzięki Dorottya Diosy – Węgierce, która mieszka w Polsce, a jej dziadek był w czasie wojny więźniem w filii Gross-Rosen w Głuszycy. Pomogła nam także jako tłumaczka. W ten sposób dowiedzieliśmy się od pana Lajosa m.in. o tym, że oryginały grafik Imre Hollo są w zbiorach Narodowego Muzeum w Budapeszcie – wyjaśnia Łukasz Kazek.

Autor: Artur Szałkowski; Fot. Dariusz Gdesz źródło: http://walbrzych.naszemiasto.pl

„Szukamy córki państwa Scholzów”

Rodzinna skrytka w poniemieckim domu. „Szukamy córki państwa Scholzów”

Skrytka w podłodze. W niej finansowe dokumenty niemieckiej rodziny. I kartka z nazwiskami oraz datami urodzenia. Najmłodsza z wymienionych, córka państwa Scholzów, wciąż może żyć. Odnaleźć ją chce Łukasz Kazek.

Weekendowy poranek. Właściciel remontuje stary poniemiecki dom w Górach Sowich. Podczas prac pod podłogą robotnicy znajdują schowek. W środku jest paczka owinięta w papier. Rozwijają zawiniątko. I znajdują kilka książeczek z niemieckimi napisami. Wśród nich jest „Kassa-Buch” i „Depositenbuch”. Na miejsce wezwano Łukasza Kazka, miłośnika i popularyzatora historii Dolnego Śląska. – Okazało się, że to schowek z rodzinnymi dokumentami. Wszystko o ich finansowej egzystencji. Należał do państwa Scholzów – mówi Kazek, który przeglądnął znalezisko.

Jedno ze spotkań z byłymi mieszkankami Walimia

Franz, Hedwig i Siegrid Scholzowie

Oprócz książeczek oszczędnościowych walimskiej filii Narodowego Banku Rzeszy i książeczki depozytowej znaleziono też odręcznie napisaną kartkę.

Na niej drukowanymi literami ktoś napisał adres Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Polskie i niemieckie nazwy miejscowości: Rzeczka i Wałbrzych. Wymienił też członków rodziny, która prawdopodobnie mieszkała w remontowanym teraz domu.

Głowa rodziny to Franz August Josef Scholz urodzony 23 listopada 1909 roku. Jego żona to Hedwig Scholz urodzona 13 października 1910 roku. Z kolei ich córka przyszła na świat już po rozpoczęciu II wojny światowej – 30 października 1939. Na imię dostała Siegrid Barbara.

Poszukiwania córki państwa Scholzów

– Wszystko wskazuje na to, że dom opuszczali już w roku 1946 roku, bo wymienili i niemiecką, i polską nazwę miast. Podali też adres organizacji. Być może na wypadek, gdyby ktoś to znalazł i chciał ich odszukać. To taka międzynarodowa wiadomość dla Polaków i Niemców. Państwo Scholzowie byli świadomi, że nie wrócą tu szybko. To miał być pewnie drogowskaz do ich odnalezienia – uważa Kazek, który natychmiast wziął się za szukanie córki państwa Scholzów.

– Potrwa to jakiś czas, ale jeśli ta osoba żyje, to nie będzie to trudne. Śledztwo trwa – zapewnia.

Mleczarz, który nie chciał do obozu

W znalezieniu Siegrid Barbary Scholz pomóc mogą dawni niemieccy mieszkańcy okolicy. Kazek jest z nimi w stałym kontakcie. Na początku lipca spotkał się z czterema byłymi mieszkankami Walimia. On pokazał im kilka dokumentów – one opowiedziały mu kilka historii.

Między innymi tę o pewnym mleczarzu, który w trakcie wojny fałszował kartki na mleko. Za to miał trafić na pół roku do obozu koncentracyjnego. Nie chciał. Powiesił się na własnych sznurówkach w areszcie. – Rzesza zakazała wyprawiać mu pogrzebu. Pogrzeb odbył się w tajemnicy i milczeniu – przytacza Kazek. Takich historii jest więcej. Jednak, jak podkreśla ich popularyzator, każda kolejna jest nową ludzką i ważną opowieścią.

Źródło: http://www.tvn24.pl

„Moi kochani rodzice…”

„Moi kochani rodzice…”. Pod podłogą znalazł wojenne listy dwóch braci

„Mój drogi ojcze. Polacy nie stanowią już żadnego problemu, zostali rozgromieni” – napisał we wrześniu 1939 roku Karl-Heinz Lachmann do ojca, który został w rodzinnym domu w Walimiu (woj. dolnośląskie). W tych wysyłanych później, wiary w zwycięstwo jest już znacznie mniej. Po 71 latach od zakończenia wojny plik listów i zdjęć został znaleziony pod podłogą domu.

 

6 kwietnia w podłodze jednego z budynków w Walimiu odkryto niemal 150 zdjęć i gruby plik listów. Paczka wyglądała niepozornie, była zawinięta w gazety. – To archiwum rodzinne zawiadowcy stacji. Archiwum dwóch braci, którzy przez całą wojnę pisali listy z frontu do swojego ojca i matki – opowiada Łukasz Kazek, historyk i regionalista. I dodaje, że korespondencja była ukryta w podłodze między deskami i dzięki temu zachowała się w dobrym stanie. – Było to suche miejsce. Dlatego teraz listy da się odczytać – przyznaje Kazek.

„Moi kochani rodzice…”

Na pożółkłym papierze doskonale widać starannie wypisane słowa „Moi kochani rodzice”, „Mój drogi ojcze”, daty i miejsca, w których zostały napisane. Te listy to zapis historii wojny. W najwcześniejszych, pisanych jeszcze we wrześniu 1939 roku, widać entuzjazm i wiarę w zwycięstwo.

– W jednym z nich, datowanym na 28 września, czyli dzień kapitulacji Warszawy, Lachmann napisał tak: Mój drogi ojcze, Polacy nie stanowią już żadnego problemu. Pisał o tym, że wkrótce podobny los spotka Anglików – relacjonuje Kazek. W korespondencji nadesłanej pięć lat później wiary w zwycięstwo jest już znacznie mniej.

Ukryte w obawie przed Armią Czerwoną

Ojciec wszystkie listy od synów zbierał. Gdy do Walimia zbliżała się Armia Czerwona, postanowił ukryć wojenną korespondencję. Zbiór podzielił na dwie części. Jedną z nich, którą Kazek odkrył w 2007 roku, schował w stropie szaletu. Drugą w podłodze domu. Dlaczego tam?

– Mężczyzna bał się, że gdy Rosjanie zobaczą, gdzie byli jego synowie, to go rozstrzelają – opowiada historyk, który kilka lat po odnalezieniu pierwszej części zbioru skontaktował się z jednym z autorów listów.

Karl-Heinz ma obecnie 94 lata. Z Kazkiem rozmawiać nie chciał, jednak zgodził się na publikację znalezionej korespondencji. Postawił jednak warunek: może to nastąpić dopiero po jego śmierci.

– Wiem, że on żyje, bo co roku dostaję od niego pustą kartkę. Tak się umówiliśmy – przyznaje mężczyzna.

Listy i zdjęcia sprzed kilku dekad znaleziono w Walimiu.

Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław

Podczas remontu znaleźli skrytkę sprzed lat

Co dokładnie było w skrytce?

– Książeczki bankowe, książeczki depozytowe, paszport przodków i była zostawiana kartka z informacją, że jeśli ktoś znajdzie tę skrytkę to prosi, ta rodzina o odnalezienie jej. 

Jak wynika z dokumentów – jest mało prawdopodobnym by autorzy listu jeszcze żyli. Musieli by mieć ponad 100 lat. Jest za to duże prawdopodobieństwo, że żyje ich córka. Pani Barbara urodziła się w 1939 roku, może dziś mieć 78 lat. Łukasz Kazek sprawdził posiadane archiwa i spisy ludności, które potwierdziły istnienie takiej rodziny. Mieszkali w regionie od pokoleń, a na cmentarzu odnaleziono tablicę nagrobną ich dziadka, który przez lata był księgowym w miejscowych zakładach lniarskich.

Co ciekawe niemiecki bank wciąż istnieje. Dziś znany jako Deutsche Bank powinien wciąż posiadać złożone depozyty. To oznacza, że na Panią Barbarę Scholz wciąż czeka spadek, który kobieta będzie mogła odebrać.

Jak mówi Łukasz Kazek – jeśli córka Scholzów żyje – będzie miała 78lat. Kobieta może być też źródłem wiedzy o historii Ziemi Wałbrzyskiej – dodaje Kazek.

– Gdybyśmy tę Barbarę odnaleźli, to może by nam opowiedziała nam sytuację chowania tej skrytki, o jakiś sytuacjach wojennych bo to była bardzo blisko kompleksu Rzeczka.

Dokumenty są skanowane i wkrótce powinny trafić na wystawkę historyczną w Zamku Grodno. To nie pierwsze poszukiwania prowadzone przez Łukasza Kazka. Niemal za każdym razem, gdy mieszkańcy Gminy Walim trafią na stare dokumenty – zwracają się do swojego radnego. W przeszłości udało się rozwikłać niektóre zagadki. Jedną z najciekawszych historii ostatnich lat było odnalezienie klisz dawnego organisty – Filipa Rozbickiego. Za jego sprawą wiele rodzin odnalazło zdjęcia swoich przodków wykonane przez fotografa dokumentującego życie powojennego miasta. Stworzono plenerowy szlak fotografii, a także spektakle teatralne i reportaże.

Źródło: http://www.radiowroclaw.pl Autor: Bartosz Szarafin Fotografie: Łukasz Kazek

Niemieckie skarby Śląska

Znalezione dokumenty są w doskonałym stanie. Foto: Łukasz Kazek

Wakacje to okres, w którym wielu niemieckich Ślązaków zastanawia się, co zrobić z wolnym czasem. Zabrzmi to dziwnie, lecz być może warto wziąć pod uwagę poszukiwania skarbów. Te bowiem zdają się w naszym regionie opłacać i często mogą przynieść mniejszą lub większą fortunę. Przykładem może być dolnośląska miejscowość Rzeczka, gdzie w jednym z domów znaleziono niemieckie książeczki bankowe, a pieniądze, które reprezentują, wciąż są „do wzięcia”.

Wieś Rzeczka na Dolnym Śląsku to z pewnością nie miejsce, w którym można by się spodziewać jakichkolwiek sensacji. Licząca nieco ponad 130 dusz miejscowość to zaledwie kilka leżących na górce domów, nieopodal płynie potok, któremu wieś zawdzięcza swoją polską nazwę. Życie płynące powoli ożywiają jedynie turyści, którzy zimą chętnie korzystają z walorów narciarskich regionu i zatrzymują się w miejscowym pensjonacie. Jednak to właśnie ta wieś sprawiła, że miłośnicy historii Dolnego Śląska i pasjonaci poszukiwania skarbów zacierają ręce.

Majątek pod podłogą

Jak często bywa w przypadku takich znalezisk, w jego odkryciu pomógł przypadek. Podczas remontu w jednym z domów w Rzeczce jego właściciele zaplanowali całkowitą wymianę posadzek. Już krótko po rozpoczęciu prac robotnicy trafili pod podłogą na coś, czego się nie spodziewali – skrytkę z licznymi świetnie zachowanymi niemieckimi dokumentami. Zaskoczeni właściciele domu wiedzieli natomiast, do kogo się zwrócić: Skontaktowali się z Łukaszem Kazkiem – radnym gminy Walim, pasjonatem historii i zastępcą dyrektora jednego z dolnośląskich pałaców. Mający obszerną wiedzę na temat niemieckiej historii Dolnego Śląska Łukasz Kazek nie miał problemów z identyfikacją znalezionych dokumentów: – Okładki i treść wskazują jasno, że mamy do czynienia z niemieckimi książeczkami bankowymi. Chodzi o dawny Volksbank Wüstewaltersdorf, to znaczy, że zdeponowane pieniądze, które książeczki potwierdzają, zostały złożone w Niemieckim Banku Narodowym, wtedy znajdującym się w leżącym nieopodal Walimiu – mówi Łukasz Kazek. Mimo że widział on już wiele niemieckich artefaktów, to po pierwszych oględzinach nawet on był zaskoczony doskonałym stanem dokumentów. Osoba znająca język niemiecki bez problemu może odczytać, że pochodzą one z lat trzydziestych ubiegłego wieku i należą do niejakiej rodziny Scholz.

Prośba zza grobu?

W jaki sposób dokumenty będące substytutem dużych pieniędzy znalazły się pod podłogą? Z nich samych wynika, że członkowie rzeczonej rodziny Scholz rzeczywiście byli niegdyś mieszkańcami domu, w którym je odnaleziono. W 1945 roku Scholzowie – jak wiele niemieckich rodzin z Dolnego Śląska – zostali wysiedleni do Niemiec, a na ich miejsce pojawiła się polska rodzina, która – zgodnie z popularną po zakończeniu drugiej wojny światowej praktyką – po prostu przejęła ich dobytek. Tyle faktów. Dlaczego książeczki bankowe ostatecznie zostały ukryte i ponad siedemdziesiąt lat czekały na odnalezienie, możemy jedynie domniemywać. Możliwe, że rodzina ukryła dokumenty już wcześniej z obawy przed szabrownikami, a kiedy otrzymała informację o wysiedleniu, nie zdążyła ich zabrać. Tajemniczości odkryciu dodaje dołączona odręcznie napisana kartka, której autor prosi o zwrot dokumentów, gdyby komuś udało się je odnaleźć. Właściciel świadomie więc pozostawił je w domu, który zmuszony był porzucić, i miał jeszcze dość czasu, by zostawić wiadomość, zamiast po prostu zabrać stosunkowo lekkie i łatwe do przeniesienia dokumenty. Fakt, że głowa rodziny Scholzów – gdyby jeszcze żyła – musiałaby mieć dziś ponad 100 lat, dodatkowo pozwala domniemywać, że kartka jest już wiadomością zza grobu.

Fortuna czy symboliczny zwrot?

Zafascynowany znaleziskiem Łukasz Kazek postanowił nie tylko pomóc w opiniowaniu książeczek, lecz także w odnalezieniu ich prawowitych właścicieli. Najbardziej interesujący jest bowiem fakt, że pieniądze, które książeczki dokumentują, wciąż można podjąć: – W Niemczech mimo zawirowań wojennych mamy jasną ciągłość prawa finansowego. Spadkobiercą Deutsche Volksbank, w którym zdeponowano pieniądze, jest dziś bardzo popularny Deutsche Bank. Myślę więc, że gdyby udało się odnaleźć potomków rodziny Scholz, mogliby oni odzyskać depozyty – zapewnia Kazek. O jakiej kwocie mówimy? Odnalezione książeczki opiewają w sumie na 3000 reichsmarek. Dr Ernst-Michael Ehrenkönig, prawnik i notariusz z Berlina, twierdzi, że istnieją przepisy, które regulują przelicznik dawnej niemieckiej waluty na dzisiejsze euro. Wprawdzie w komunistycznej NRD reichsmarki przeliczano w stosunku 1 do 1, jednak w zachodnich Niemczech było to zaledwie 10 do 1, a w ramach zmiany marek na euro kurs ten podlegał dalszym zmianom. Zgodnie z nimi bank byłby dziś winny spadkobiercom rodziny Scholzów nieco ponad 750 euro, co nie jest sumą imponującą. Inni eksperci podkreślają jednak, że przeliczanie reichsmarek na euro przypomina finansową żonglerkę i wskazują, że w takich sytuacjach banki decydują indywidualnie i suma zwrotu, wliczając możliwe odsetki, mogłaby wynosić nawet ponad 20 000 euro, co dla wielu stanowi niemałą fortunę.

Poszukiwania właścicieli

O ile o wartość reichsmarek dzisiaj można się spierać, o tyle wiadomo, że w latach trzydziestych ubiegłego wieku 3000 było znaczną sumą, stanowiąca niejednokrotnie oszczędności całego życia, co dodatkowo wzmacnia motywację Łukasza Kazka do szukania spadkobierców. Na razie podejrzewa, że przy życiu może pozostawać córka państwa Scholzów Barbara lub jej dzieci albo wnuki, i podejmuje próby kontaktu z nimi. Liczy także na czytelników „Wochenblatt.pl”, którzy być może kojarzą rodzinę żyjącą w Rzeczce. Wioska ta za czasów niemieckich nosiła nazwę Dorfbach lub Schlesisch Falkenberg. Dopóki właściciele książeczek się nie odnajdą, będą one wystawiane jako część ekspozycji w zamku Grodno.

Fakt, że na Dolnym Śląsku znaleziono niemieckie książeczki bankowe, nie oznacza oczywiście końca podróży dla poszukiwaczy sensacji. Nie odkryte bądź zaginione są jeszcze dziesiątki, a może nawet setki niemieckich skarbów Śląska. Odnalezienie wielu z nich mogłoby przynieść odkrywcy nie tylko fortunę, ale także sławę, gdyż mają one często wielką wartość kulturową i historyczną. Weźmy choćby słynny pomnik Fryderyka Wielkiego z opolskiego rynku, który w 1945 roku zabrany przez radzieckich żołnierzy zaginął bezpowrotnie. Podobny los spotkał monumentalną rzeźbę wchodzącą niegdyś w skład niemieckiego pomnika poległych w Raciborzu. Wszystkie te mniejsze i większe skarby wciąż czekają na odnalezienie, wielu mieszkańców Śląska być może powinno więc zadać sobie pytanie: „A co znajduje się pod moją podłogą?”.

Źródło: http://wochenblatt.pl, Autor: Łukasz Biły

W Pradze odnaleźli nieznane dokumenty w sprawie kompleksu Riese

Za cel postawili sobie odnalezienie dokumentów związanych z Riese, największym projektem górniczo-budowlanym nazistowskich Niemiec. Żeby to zrobić pojechali do Pragi. – Tam udało nam się odnaleźć kilka bardzo ciekawych dokumentów. Rzuciły one światło na okres „zmierzchu giganta”, czyli to co z Riese działo się u kresu drugiej wojny światowej – mówi Łukasz Kazek, popularyzator historii. III Rzesza pod wodzą Adolfa Hitlera „produkowała” dziennie kilkaset tysięcy dokumentów. Listy, dalekopisy, maszynopisy, a w nich rozkazy, rozporządzenia i zarządzenia były wysyłane do różnych zakątków Europy. – Dziś dokumentów w archiwach nie liczy się na sztuki, a na kilometry bieżące – opisuje Łukasz Kazek, popularyzator historii.

Kazek wspólnie z Markiem Ilkowskim, eksploratorem z Dolnego Śląska i Janem Łukasiakiem, historykiem z Torunia, chcą przebadać te dokumenty, by odkryć prawdę o Riese.

Program najtajniejszy z tajnych

Co wynika z ostatnio odnalezionych dokumentów? Prace na terenie kompleksu zostały wstrzymane w styczniu 1945 roku. Niemcy uznali bowiem, że nie ma sensu brnąć w budowę obiektu, który pierwotnie miał być jedną z wojskowych kwater Adolfa Hitlera. Zaczęła się likwidacja obozów pracy, z których Riese czerpało siłę roboczą oraz wycofywanie ludzi i sprzętu. Maszyny i materiały budowlane, których nie wykorzystano, przekazywano do innych miejsc. Dalej przekazywano też elementy infrastruktury, między innymi kable elektryczne, transformatory, szyny i wagoniki kolejowe.

 

Niemiecka mapa Dolnego Śląska

Gdzie trafiały materiały? – Niemcy wierzyli, że losy wojny mogą się jeszcze odwrócić. Szansy na to upatrywali w lotnictwie. Stawiali na myśliwce i bombowce odrzutowe. A to zaowocowało wdrożeniem tak zwanego Silberprogramm. Programu tak tajnego, że w archiwach do dziś nie ma po nim śladu – przypomina Kazek. Na jego temat badacze nie znaleźli nic w polskich archiwach. O Silberprogramm milczy też internet.

Badacz wyjaśnia: była to akcja polegająca na dostosowaniu sieci lotnisk tak, by były zdolne do obsługi jednostek odrzutowych. I właśnie na ten cel przekazano materiały pochodzące z niedokończonego projektu Riese. Z dokumentów do których dotarli badacze wynika, że już 30 stycznia 1945 roku dowództwo w Schweidnitz (dziś Świdnica) zwróciło się z prośbą o możliwość pozyskania piasku i cementu ze składowisk znajdujących się na terenie Riese. Centrala w Pradze nie widziała przeszkód. I wyraziła zgodę.

Dokumenty z praskiego archiwum

„Czy możliwe jest wysłanie jakiejś firmy z pracownikami?”

Z dokumentu, datowanego na 16 luty 1945 roku, dowiadujemy się, że wielkość jednego ze składowisk materiałowych Riese, zlokalizowanego przy Jedlinie Zdrój, szacowano na 300 wagonów kolejowych. A jeden wagon mógł pomieścić około 15 ton materiałów. – Z innych dokumentów można wywnioskować, że takich składowisk było prawdopodobnie osiem. Choć dokładniej liczby nie udało się nam ustalić – przyznaje Marek Ilkowski. Z kolei dokument z kwietnia 1945 roku to kolejne zlecenie transportu materiałów na poszczególne lotniska. I tak z Riese miało wyjechać „7-8 kilometrów szyn, 5-6 parowozów i 120-150 wagoników”. W piśmie znalazło się też pytanie: „czy możliwe jest wysłanie jakiejś firmy z pracownikami?”. Podczas wertowania dokumentów z praskiego archiwum badacze odnaleźli też mapę z naniesionymi budowami i oznaczeniami kodowymi. Riese otrzymało tam oznaczenie „Ga 45 M”. Co to oznacza? „Ga” to podporządkowanie budowy Dowództwu Wojsk Lądowych, 45 to numer porządkowy, a „M” to symbol programu minimalnego, czyli najbardziej pilnych do realizacji budów.

Cel: setki tysięcy dokumentów do zbadania

Badacze chcą, by zdobyte archiwalia posłużyły im do rozprawienia się z mitami i legendami dotyczącymi projektu Olbrzym. – Chcemy przedstawić całą historię w inny sposób. Chcemy przestać gdybać, przestać opierać się wyłącznie na zawodnej pamięci ludzkiej i skonfrontować ją z faktami i dokumentami – podkreśla Jan Łukasiak. I dodaje, że obecnie badacze są w trakcie tłumaczenia raportów lekarzy obozowych dotyczących więźniów zmuszanych do pracy przy budowie Riese. – Jest szansa na pełne listy stanów osobowych. Dzięki temu będziemy wiedzieć ilu dokładnie ludzi tam pracowało – zapowiada historyk. Do odkrycia jest jeszcze wiele. Bo tylko w niemieckich archiwach państwowych jest ponad 350 kilometrów akt. – A takich archiwów na terenie byłej III Rzeszy są dziesiątki. Setki tysięcy dokumentów do zbadania – przyznaje Kazek.

 

Jedna z teczek z praskiego archiwum

Tajemniczy kompleks Riese to do dziś jedna z największych tajemnic III Rzeszy. Projekt tak tajny, że nie było żadnych planów. Przynajmniej oficjalnie. Jednocześnie tak ważny, że prace przy nim trwały jeszcze, gdy Hitler już nie żył, a Berlin leżał w gruzach. Do dziś nie wiadomo czym miał być Olbrzym. Czy podziemnym miastem z fabrykami wunderwaffe, arką przetrwania dla najwierniejszych nazistów, a może tajną stolicą III Rzeszy.

Autor: tam/gp / Zdjecia: Łukasz Kazek, Źródło: TVN24 Wrocław

Dom Mohaupta – Utajnione biuro konstrukcyjne Riese cz. 1

Dom Mohaupta, to tutaj znajdował się zespół inżynierów Organizacji Todt. W świetle najnowszych odnalezionych dokumentów biuro konstrukcyjne wyższego kierownictwa budowy kompleksu Riese ulokowane zostało w Walimiu, w domu zagadkowego doktora Mohaupta. Zapraszam na wywiad ze znanym badaczem Riese Romualdem Owczarkiem, który odkrywa przed nami tajemnice obecności inżynierów OT w Walimiu.

DOM MOHAUPTA – BIURO KONSTRUKCYJNE OBL RIESE

Cała nasza opowieść zaczyna się w listopadzie 2017 roku, kiedy to Romuald Owczarek – znany badacz historii Riese – poprosił nas o znalezienie w Walimiu zagadkowego domu doktora Mohaupta. Domu niezwykle ważnego w historii budowy kompleksu Riese, gdyż to w nim miała znajdować się jedna z agend berlińskiej Centrali Organizacji Todt. Oczywiście dom Mohaupta już nie istniał, więc pozostało nam jedynie szukanie śladów jego dawnej obecności. Na podstawie wspomnień autochtonów wytypowaliśmy kilka miejsc przypuszczalnej lokalizacji domu Mohaupta. Jedno z wytypowanych miejsc znajdowało się niedaleko dawnej leśniczówki, w tzw. Rzecce Górnej, dziś będącej już częścią Walimia. Dotychczas jednak miejsce to było uznawane za pozostałości filii obozu zbiorczego nr 1 w Walimiu, ale nowe dokumenty wskazywały zupełnie inną, sensacyjną funkcję domu doktora Mohaupta…

Nagłówek pisma z domu Mohaupta, w lewym górnym rogu pieczęć Centrali OT, pismo sporządzono 14 lipca 1944 roku

 

Ruiny fundamentów po baraku znajdujące się koło dawnej leśniczówki – Foto: Michał Jabłoński

 

Zdjęcie lotnicze z lutego 1945 roku, widać barak, łącznik i dom – Czy to tutaj znajdował się dom Mohaupta?

Omawiany dokument okazał się zaskakujący z dwóch powodów. Po pierwsze, okazało się, iż to właśnie w domu Mohaupta w Walimiu znajdowało się „Konstruktionsbüro der OBL Riese” – biuro konstrukcyjne wyższego kierownictwa budowy Riese. Dotychczas lokalizację biura konstrukcyjnego wiązano bardziej z Pałacem Jedlinka. Nie było to jednak w żaden sposób udokumentowane. Dziś wiemy, że zarząd budowy i zespół projektantów znajdowały się w dwóch różnych miejscach.

Fragment pisma z informacją o adresie biura konstrukcyjnego OBL Riese

Po drugie, dokument został sporządzony przez dr. Frizta Leonhardta, wybitnego architekta, który po wojnie zasłynął budową m.in. licznych mostów czy sławnej wieży telewizyjnej w Stuttgarcie. Wiedzieliśmy, że w czasie wojny był w Walimiu. Mówił o tym w swoich wspomnieniach. Tylko domyślaliśmy się jaką rolę mógł pełnić w realizacji projektu Riese. Dziś, w świetle zaprezentowanych dokumentów, jego udział pozostaje bezsprzeczny. To właśnie dr Leonhardt jest autorem dokumentu, który został sporządzony w domu Mohaupta. To on brał udział w pracach związanych z opracowaniem projektów podziemnych hal i pomieszczeń. Zapewne również to i on był pomysłodawcą wykorzystania w tym celu betonu sprężonego. I co najważniejsze, to dr Leonhardt – według alianckich dokumentów – był szefem oddziału badań, rozwoju i normalizacji w budownictwie. Tego oddziału, który w lipcu 1944 roku znajdował się w niepozornym domu Mohaupta w Walimiu.

Dr Fritz Leonhardt

Końcówka pisma – gez. Leonhardt (gezeichnet Leonhardt) – podpisany Leonhardt

Wdrugiej części filmu zostanie dokładnie omówiona treść dokumentu.

Odkrywca Luty 2018

Zachęcam również do nabycia lutowego wydania miesięcznika „Odkrywca”, w którym znajduje się najnowszy artykuł Romualda Owczarka, poświęcony m.in. dokumentom z domu doktora Mohaupta.

Lutowy (2018) numer miesięcznika „Odkrywca”

WSPÓŁPRACA

Film powstał przy udziale Romualda Owczarka, Jerzego Cery, Ulliego Schäfftera, Marcina Paska i Seweryna Wieczorka. Badania terenowe wykonał Jerzy Cera i dr Wiesław Nawrocki z Zakładu Badań Nieniszczących KPG. Zdjęcia z powietrza wykonał Michał Jabłoński. Dziękuję wszystkim za pomoc w przygotowaniu filmu.

Film powstał przy współpracy z Centrum Kultury i Turystyki w Walimiu i Sztolni Walimskich

Źródło: eloblog.pl Autor: Grzegorz Sanik

Dokumenty Riese odkryte w archiwum w czeskiej Pradze

Dokumenty Riese odkryte w archiwum w czeskiej Pradze. Trzej badacze historii kompleksu sztolni w Górach Sowich, którzy dotarli do dokumentów planują wydanie w 2019 r. książki na ten temat.

Większość badaczy tajemniczego kompleksu Riese, który Niemcy budowali w czasie II wojny światowej w Górach Sowich oraz na terenie zamku Książ, poszukuje informacji na ten temat głównie w archiwach polskich i niemieckich. Niewielu badaczy zdecydowało się zagłębić w zawartość archiwów czeskich na ten temat. A tym tropem podążyli: Łukasz Kazek, regionalista z Walimia i jego koledzy Jan Łukasik, historyk z Torunia i Marek Ilkowski. Udało im się dokonać kweren-dy w wojskowym archiwum w czeskiej Pradze i znaleźć tam kilka interesujących dokumentów na temat Riese.

– Chcemy w 2019 roku wydać książkę poświęconą nieznanym publicznie dokumentom na temat Riese i relacjom ostatnich świadków tej inwestycji – mówi Łukasz Kazek. – W książce znajdą się między innymi dokumenty, do których dotarliśmy w Czechach.

Dokumenty z archiwum w Pradze zostały sporządzone głównie w ostatnich miesiącach II wojny światowej. Wynika z nich, że rozmach inwestycyjny przy budowie Riese nie malał, mimo iż los niemieckiej III Rzeszy był już przesądzony.

– Znaleźliśmy mapę z naniesionymi budowami wraz z oznaczeniami kodowymi, Ober-bauleitung Riese otrzymało oznaczenie Ga 45 M – wyjaśnia Kazek. – Zgodnie ze legendą mapy Ga oznacza przyporządkowanie budowy do OKH – czyli Dowództwa Wojsk Lądowych. Z czasem OBL Riese przeszło pod zarząd Naczelnego Dowództwa Luftwaffe.

Inny interesujący dokument, na który trzej polscy badacze natrafili w Pradze, określa wielkość jednego ze składowisk materiałowych Riese przy Jedlinie Zdrój na 300 wagonów materiałów. Informacja ta została skierowana z centrali Ein-satzgruppe VII do Rządowego Radcy Budowlanego Winklera odpowiedzialnego za kontakty z szefem budownictwa Luft-waffe i oddziałami budowy lotnisk.

– Albert Speer, minister uzbrojenia i amunicji III Rzeszy i szef Organizacji Todt podporządkował Dolny i Górny Śląsk jednostce administracyjnej Einsatzgruppe VII z centralą w Pradze pod dowództwem Waltera Schlemppa. Tam też skierowaliśmy nasze kroki, do VOJENSKÝ ÚSTŘEDNÍ AR-CHIV w Pradze, gdzie udało się nam odnaleźć kilka bardzo ciekawych dokumentów, rzucających światło na okres „zmierzchu giganta”, czyli to co się działo w kompleksie w ostatnich miesiącach wojny – mówi Łukasz Kazek. – Styczeń 1945 roku był decydującym miesiącem, wtedy prace zostały wstrzymane. Plan budowlany Organizacji Todt na pierwszy kwartał 1945 roku był pierwszym, który już nie obejmował budowy Riese, a specjalnie powołana do tego celu firma inwestycyjna IG Schlesien (Industrie-gemeinschaft Schlesien) poniosła porażkę.

Źródło: Gazeta Wrocławska, Autor: Artur Szałkowski