Niemieckie skarby Śląska

Znalezione dokumenty są w doskonałym stanie. Foto: Łukasz Kazek

Wakacje to okres, w którym wielu niemieckich Ślązaków zastanawia się, co zrobić z wolnym czasem. Zabrzmi to dziwnie, lecz być może warto wziąć pod uwagę poszukiwania skarbów. Te bowiem zdają się w naszym regionie opłacać i często mogą przynieść mniejszą lub większą fortunę. Przykładem może być dolnośląska miejscowość Rzeczka, gdzie w jednym z domów znaleziono niemieckie książeczki bankowe, a pieniądze, które reprezentują, wciąż są „do wzięcia”.

Wieś Rzeczka na Dolnym Śląsku to z pewnością nie miejsce, w którym można by się spodziewać jakichkolwiek sensacji. Licząca nieco ponad 130 dusz miejscowość to zaledwie kilka leżących na górce domów, nieopodal płynie potok, któremu wieś zawdzięcza swoją polską nazwę. Życie płynące powoli ożywiają jedynie turyści, którzy zimą chętnie korzystają z walorów narciarskich regionu i zatrzymują się w miejscowym pensjonacie. Jednak to właśnie ta wieś sprawiła, że miłośnicy historii Dolnego Śląska i pasjonaci poszukiwania skarbów zacierają ręce.

Majątek pod podłogą

Jak często bywa w przypadku takich znalezisk, w jego odkryciu pomógł przypadek. Podczas remontu w jednym z domów w Rzeczce jego właściciele zaplanowali całkowitą wymianę posadzek. Już krótko po rozpoczęciu prac robotnicy trafili pod podłogą na coś, czego się nie spodziewali – skrytkę z licznymi świetnie zachowanymi niemieckimi dokumentami. Zaskoczeni właściciele domu wiedzieli natomiast, do kogo się zwrócić: Skontaktowali się z Łukaszem Kazkiem – radnym gminy Walim, pasjonatem historii i zastępcą dyrektora jednego z dolnośląskich pałaców. Mający obszerną wiedzę na temat niemieckiej historii Dolnego Śląska Łukasz Kazek nie miał problemów z identyfikacją znalezionych dokumentów: – Okładki i treść wskazują jasno, że mamy do czynienia z niemieckimi książeczkami bankowymi. Chodzi o dawny Volksbank Wüstewaltersdorf, to znaczy, że zdeponowane pieniądze, które książeczki potwierdzają, zostały złożone w Niemieckim Banku Narodowym, wtedy znajdującym się w leżącym nieopodal Walimiu – mówi Łukasz Kazek. Mimo że widział on już wiele niemieckich artefaktów, to po pierwszych oględzinach nawet on był zaskoczony doskonałym stanem dokumentów. Osoba znająca język niemiecki bez problemu może odczytać, że pochodzą one z lat trzydziestych ubiegłego wieku i należą do niejakiej rodziny Scholz.

Prośba zza grobu?

W jaki sposób dokumenty będące substytutem dużych pieniędzy znalazły się pod podłogą? Z nich samych wynika, że członkowie rzeczonej rodziny Scholz rzeczywiście byli niegdyś mieszkańcami domu, w którym je odnaleziono. W 1945 roku Scholzowie – jak wiele niemieckich rodzin z Dolnego Śląska – zostali wysiedleni do Niemiec, a na ich miejsce pojawiła się polska rodzina, która – zgodnie z popularną po zakończeniu drugiej wojny światowej praktyką – po prostu przejęła ich dobytek. Tyle faktów. Dlaczego książeczki bankowe ostatecznie zostały ukryte i ponad siedemdziesiąt lat czekały na odnalezienie, możemy jedynie domniemywać. Możliwe, że rodzina ukryła dokumenty już wcześniej z obawy przed szabrownikami, a kiedy otrzymała informację o wysiedleniu, nie zdążyła ich zabrać. Tajemniczości odkryciu dodaje dołączona odręcznie napisana kartka, której autor prosi o zwrot dokumentów, gdyby komuś udało się je odnaleźć. Właściciel świadomie więc pozostawił je w domu, który zmuszony był porzucić, i miał jeszcze dość czasu, by zostawić wiadomość, zamiast po prostu zabrać stosunkowo lekkie i łatwe do przeniesienia dokumenty. Fakt, że głowa rodziny Scholzów – gdyby jeszcze żyła – musiałaby mieć dziś ponad 100 lat, dodatkowo pozwala domniemywać, że kartka jest już wiadomością zza grobu.

Fortuna czy symboliczny zwrot?

Zafascynowany znaleziskiem Łukasz Kazek postanowił nie tylko pomóc w opiniowaniu książeczek, lecz także w odnalezieniu ich prawowitych właścicieli. Najbardziej interesujący jest bowiem fakt, że pieniądze, które książeczki dokumentują, wciąż można podjąć: – W Niemczech mimo zawirowań wojennych mamy jasną ciągłość prawa finansowego. Spadkobiercą Deutsche Volksbank, w którym zdeponowano pieniądze, jest dziś bardzo popularny Deutsche Bank. Myślę więc, że gdyby udało się odnaleźć potomków rodziny Scholz, mogliby oni odzyskać depozyty – zapewnia Kazek. O jakiej kwocie mówimy? Odnalezione książeczki opiewają w sumie na 3000 reichsmarek. Dr Ernst-Michael Ehrenkönig, prawnik i notariusz z Berlina, twierdzi, że istnieją przepisy, które regulują przelicznik dawnej niemieckiej waluty na dzisiejsze euro. Wprawdzie w komunistycznej NRD reichsmarki przeliczano w stosunku 1 do 1, jednak w zachodnich Niemczech było to zaledwie 10 do 1, a w ramach zmiany marek na euro kurs ten podlegał dalszym zmianom. Zgodnie z nimi bank byłby dziś winny spadkobiercom rodziny Scholzów nieco ponad 750 euro, co nie jest sumą imponującą. Inni eksperci podkreślają jednak, że przeliczanie reichsmarek na euro przypomina finansową żonglerkę i wskazują, że w takich sytuacjach banki decydują indywidualnie i suma zwrotu, wliczając możliwe odsetki, mogłaby wynosić nawet ponad 20 000 euro, co dla wielu stanowi niemałą fortunę.

Poszukiwania właścicieli

O ile o wartość reichsmarek dzisiaj można się spierać, o tyle wiadomo, że w latach trzydziestych ubiegłego wieku 3000 było znaczną sumą, stanowiąca niejednokrotnie oszczędności całego życia, co dodatkowo wzmacnia motywację Łukasza Kazka do szukania spadkobierców. Na razie podejrzewa, że przy życiu może pozostawać córka państwa Scholzów Barbara lub jej dzieci albo wnuki, i podejmuje próby kontaktu z nimi. Liczy także na czytelników „Wochenblatt.pl”, którzy być może kojarzą rodzinę żyjącą w Rzeczce. Wioska ta za czasów niemieckich nosiła nazwę Dorfbach lub Schlesisch Falkenberg. Dopóki właściciele książeczek się nie odnajdą, będą one wystawiane jako część ekspozycji w zamku Grodno.

Fakt, że na Dolnym Śląsku znaleziono niemieckie książeczki bankowe, nie oznacza oczywiście końca podróży dla poszukiwaczy sensacji. Nie odkryte bądź zaginione są jeszcze dziesiątki, a może nawet setki niemieckich skarbów Śląska. Odnalezienie wielu z nich mogłoby przynieść odkrywcy nie tylko fortunę, ale także sławę, gdyż mają one często wielką wartość kulturową i historyczną. Weźmy choćby słynny pomnik Fryderyka Wielkiego z opolskiego rynku, który w 1945 roku zabrany przez radzieckich żołnierzy zaginął bezpowrotnie. Podobny los spotkał monumentalną rzeźbę wchodzącą niegdyś w skład niemieckiego pomnika poległych w Raciborzu. Wszystkie te mniejsze i większe skarby wciąż czekają na odnalezienie, wielu mieszkańców Śląska być może powinno więc zadać sobie pytanie: „A co znajduje się pod moją podłogą?”.

Źródło: http://wochenblatt.pl, Autor: Łukasz Biły