Ignacy Sarnecki – żołnierz Wyklęty z Wałbrzycha

Ignacy_SarneckiPrzez dziesiątki lat Ignacy Sarnecki bał się mówić o tym, co widział i przeżył. I dziś nie jest pewien, co go spotka. Bo dzieci i wnuki dawnych oprawców mają się w najlepsze. Zajmują czołowe miejsca w życiu społecznym i prowadzą intratne interesy.

Jak twierdzi wielu, II wojna światowa była najtragiczniejszym wydarzeniem w historii ludzkości. I choć zapisano na ten temat setki tysięcy stron, wciąż istnieją tzw. białe plamy; wydarzenia, o których ludzie bali się opowiadać przez dziesiątki lat. Oficjalnie wojna skończyła się w 1945 r. Jednak faktycznie trwała w Polsce jeszcze kilka lat. Nie mniej zbrodnicza niż ta wcześniejsza, oficjalna. Cichy front bratobójczej walki przebiegał w lasach i ciemnych piwnicach Urzędów Bezpieczeństwa.

Długa wojna

ignacy_sarnecki6Od 1939 r. Polacy toczyli konspiracyjną i partyzancką wojnę z najeźdźcami. Kiedy w 1945 r. okazało się, że za względny spokój w Europie Polska została haniebnie sprzedana Stalinowi, wielu nie mogło się z tym pogodzić. Odnowiono struktury Armii Krajowej i innych organizacji. Niestety, walka była bardzo nierówna. Radziecki okupant za obietnice władzy oraz wątpliwych honorów przejął i skorumpował struktury państwa. Każdego, kto nie akceptował nowego ustroju społeczno-politycznego, nazywano bandytą. Musiał zmienić poglądy lub zginąć. Ignacy Sarnecki jest jedną z takich osób.

Pochodził z wielodzietnej rodziny, w której, jak opowiada, z dziada pradziada zawsze ktoś walczył o Polskę. Mieszkał w Starym Zieluniu niedaleko Mławy pod Warszawą. Dla jego rodziny wojna w 1945 r. się nie skończyła. Ojciec i starsi bracia nadal działali w Ruchu Oporu Armii Krajowej. A ponieważ byli nieuchwytni, w październiku 1945 r. ubecy zatrzymali 16-letniego wówczas Ignacego. Przez kilka tygodni poddawali go torturom, by wydał zakonspirowaną strukturę. Wybito mu wówczas zęby, złamano obojczyk, nos i żebra. Zwolniono go, bo obiecał, że będzie współpracował. Nie wywiązał się z obietnic, więc w lutym 1946 r. ponownie został aresztowany. Po kilku miesiącach udało mu się uciec z aresztu. Tym razem nie miał już wyjścia, musiał przystąpić do partyzantów.

Dziewięć kul

osatni_z_prawej_pan_sarnecki_oddzial_sowy_rok_1946Pod koniec lutego 1947 r. ogłoszono amnestię dla wszystkich, którzy – jak to określano – dopuścili się przestępstw. Była to metoda likwidacji podziemia niepodległościowego. Po 8 latach wojennej zawieruchy ludzie byli bardzo zmęczeni. Chcieli zacząć normalnie żyć. Zakonspirowane oddziały zaczęły się więc ujawniać i składać broń. Taką decyzję podjęła też grupa, w której był Ignacy Sarnecki. Trzeba było jednak pojechać po dokumenty dla wszystkich do innej miejscowości. Doszło wtedy do tragedii. – Po drodze wstąpiłem do sklepu spożywczego, by kupić kolegom prowiant – opowiada I. Sarnecki. – Wchodzę, a tam cały oddział ubeków i pełno broni. Zawahałem się, ale był 1 marca 1947 r., pomyślałem: przecież ogłosili amnestię, więc nic mi nie zrobią. I faktycznie jeden z nich podszedł do mnie, przywitał się, uśmiechnął. Prawdę mówiąc, wszyscy cieszyliśmy się, że ta wojna w końcu się skończy. Wyszedłem ze sklepu i pojechaliśmy dalej. Niestety, po kilku kilometrach zobaczyliśmy, że ktoś nas goni.kula Padły strzały. Ignacy został ranny, jego kolega obok zabity. Ignacy zaczął uciekać. Dopadł go pijany ubek, ten sam, który wcześniej podawał mu rękę. Chwiejąc się na nogach, zaczął do niego na oślep strzelać. Jedne z kul przeleciały na wylot, inne utkwiły na zawsze w ciele. Ubek najprawdopodobniej pomylił go ze starszym bratem. Trudno jednak powiedzieć, co nim kierowało. Jedno jest pewne: służby te czuły się całkowicie bezkarne. Dwa, jak sądzono, trupy przewieziono na komisariat policji. Tymczasem Ignacy cały czas był świadomy tego, że żyje, i wiedział, co się wokół niego dzieje.

– Jak to się stało, że przeżyłem, nie wiem. Bóg mnie może zachował, bym mógł to wszystko kiedyś opowiedzieć?

 mówi ze łzami w oczach. Jednak to był dopiero początek męczeństwa.

Bezkarni

ignacy_sarnecki1Wieść o tym, że mimo amnestii strzelano do partyzantów, szybko się rozniosła. W drodze na komisariat była już komisja wojskowa. Sprawę trzeba było zatuszować. Rano wyrok-smierci-1leżące całą noc na podłodze ciała wrzucono do worków i zaczęto ciągnąć po schodach. Wtedy Ignacy wydał jakiś jęk. Przestraszeni oprawcy upuścili ciało. Kiedy okazało się, że żyje, przewieziono go do więziennego szpitala na ul. Rakowiecką w Warszawie. Tam mimo bardzo ciężkiego stanu wożono go na sfingowane rozprawy sądowe i procesy. Najpierw za to, że rzekomo napadł z bronią na oddział UB, otrzymał karę śmierci. Później, pod wpływem świadków, którzy zeznawali co innego, dano mu wyrok za inne „przestępstwa”. Na Rakowieckiej w Warszawie przesiedział 4 lata. Ze szpitalnego okna widział w tym czasie co najmniej kilkaset egzekucji. – To było w wielu wypadkach zwykłe ludobójstwo jak w Katyniu, przez strzał w tył głowy – opowiada. – Wcześniej z wieloma z tych ludzi spotkałem się w celi i znałem ich historie. Po wyjściu z więzienia jako „niebezpieczny element” został deportowany do Wałbrzycha, gdzie mieszka do dziś. W 1998 r. w całości unieważniono wyrok sprzed 50 lat. Zbrodniarze pozostali jednak bezkarni.

Zapraszamy do wysłuchania relacji Pana Ignacego Sarneckiego, która dostępna jest w dziale Releacj Świadków

źródło tekstu: Mirosław Jarosz, „Gość Niedzielny”
zdjecia: Łukasz Kazek, Ahmzw